Cyrk Konecki, czyli debata bez debaty
Cyrk bawi, debata powinna być poważna. Tymczasem 11 kwietnia w Końskich to właśnie cyrk przejął scenę. A debata? Trudno w ogóle nazwać nią wydarzenie, które oglądała cała Polska. Zamiast pojedynku na pomysły i wizje, zobaczyliśmy chaos, przypadek i kompletne oderwanie od obywatela.
Czy to na serio?
To miał być ważny moment kampanii prezydenckiej. Najważniejsze wyborcze starcie. Tymczasem dostaliśmy raczej zwiastun tego, jak bardzo polityka potrafi oddalić się od ludzi, którzy codziennie ponoszą jej skutki. I chociaż cyrk z zasady powinien bawić, a debata – przynosić konkrety, tutaj role odwróciły się całkowicie.
Wyszło na to, że najwięcej powiedziała sama forma – a właściwie jej brak.
I chociaż pokusa, by zbyć wszystko szyderą, była spora – warto jednak zachować powagę. Bo obraz, który zobaczyliśmy w piątkowy wieczór, to nie przypadek. To efekt lat zaniedbań, upartyjnienia mediów, niskiej kultury politycznej i braku standardów. Ale to także decyzje konkretnych ludzi.
Debata, której nie było
Zacznijmy od faktów. W debacie wzięło udział ośmiu kandydatów: Rafał Trzaskowski, Karol Nawrocki, Szymon Hołownia, Magdalena Biejat, Joanna Senyszyn, Marek Jakubiak, Krzysztof Stanowski i Maciej Maciak. Zabrakło m.in. Adriana Zandberga, Grzegorza Brauna, Sławomira Mentzena, Marka Wocha i Artura Bartoszewicza.
Dodajmy, że debata była oficjalnie organizowana przez TVP, TVN i Polsat. Część kandydatów została zaproszona niemal w ostatniej chwili – na zaproszenie Rafała Trzaskowskiego. Inni nie dotarli z powodów logistycznych, odległości albo braku informacji. Równolegle odbyła się też „kontrdebata” transmitowana przez Telewizję Republikę i wPolsce.pl, z udziałem kandydatów popieranych przez prawicowe środowiska.
Już sama forma wzbudziła kontrowersje: miejsce, organizacja, dobór mediów, scenariusz. Ale prawda jest też taka, że nawet najlepszy format nie uratuje wydarzenia, jeśli sami politycy nie potraktują go poważnie.
Nie tylko wina scenografii
Tak – format był słaby. Debacie zabrakło zarówno spójnej struktury, jak i równego czasu antenowego dla wszystkich kandydatów. Pytania były krótkie, ogólnikowe, często nie pozwalały rozwinąć myśli. Czas odpowiedzi – zbyt krótki, by powiedzieć cokolwiek sensownego. Moderacja – wycofana.
Ale nie da się całej winy zrzucić na organizatorów. Kandydaci również nie wykorzystali w pełni swojej szansy. Zabrakło konkretnych propozycji, spójnych wizji i realnych odniesień do problemów, z którymi mierzą się Polacy. Wielu z nich mówiło do swojej bańki, powtarzało slogany, skupiało się na autoprezentacji. Nieliczni próbowali wejść w dialog – jeszcze mniej miało odwagę powiedzieć coś naprawdę od siebie.
To nie był wieczór odpowiedzialnych liderów. To był pokaz, jak łatwo debatę zamienić w konkurs obecności.
Zamieszanie, które nie powinno mieć miejsca
Trzeba to powiedzieć wprost – chaos wokół tej debaty był kompromitacją. Debata prezydencka to nie konferencja prasowa. Nie można zapraszać kandydatów na godzinę przed, nie można tworzyć równoległych wydarzeń w konkurencyjnych mediach, nie można budować wszystkiego na niepewności i prowizorce. To przede wszystkim brak szacunku – nie tylko wobec kandydatów, ale przede wszystkim wobec widzów i wyborców.
To nie był problem jednej stacji telewizyjnej czy jednej osoby. To pokaz słabości całego systemu. I wszyscy uczestnicy – również ci obecni na scenie – powinni to przyznać. Bo jeśli chcemy, by Polacy traktowali wybory poważnie, muszą najpierw zobaczyć, że politycy też to robią.
Osiem twarzy, jedna puenta
Nie było wyraźnego zwycięzcy. Nie dlatego, że poziom był wysoki – przeciwnie. Nikt nie przebił się ponad chaos i trudne warunki, w jakich przyszło kandydatom się zaprezentować.
Rafał Trzaskowski zaprezentował się przewidywalnie, ale opanowanie. Karol Nawrocki mówił językiem historyka – rzadziej polityka. Magdalena Biejat starała się być wyrazista, choć momentami brakowało jej konkretów. Szymon Hołownia – jak zwykle sprawny retorycznie – mówił z pasją, ale nie zawsze precyzyjnie. Joanna Senyszyn i Marek Jakubiak – doświadczeni, choć ideowo odlegli. Maciej Maciak – zaskoczenie wieczoru, bardziej egzotyczne niż realne. Krzysztof Stanowski połączył rolę obserwatora, komentatora i kandydata – z efektem, który zaskoczył wielu.
Demokracja nie znosi bylejakości
Czy naprawdę tak ma wyglądać nasza demokracja? Czy wystarczy nam scenografia i zlepek wypowiedzi? Czy nie oczekujemy więcej – od polityków, od mediów, od siebie nawzajem?
Bo jeśli tak ma wyglądać debata prezydencka, to być może nie potrzebujemy jej wcale. Ale jeśli traktujemy wybory poważnie – musimy domagać się lepszych standardów. Lepszych ludzi. I lepszych odpowiedzi.
Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!
Opublikuj komentarz