Le Cabaret, czyli debata narodowa | Hajpowisko #3

Poważna debata. Poważny kraj. Jeszcze jak.
W piątek, gdzieś między hymnem, weekendem a zachodem zdrowego rozsądku, zasiedliśmy przed telewizorami. Teoretycznie – żeby posłuchać kandydatów na prezydenta. W praktyce – żeby sprawdzić, czy to już kabaret, czy jeszcze demokracja.

Na początek była jedna debata – ta od Republiki. Scena w Końskich, skład mocno środowiskowy: Nawrocki, Hołownia, Jakubiak, Senyszyn, Stanowski. Trzaskowski nie przyszedł – oficjalnie przez brak standardów, nieoficjalnie przez brak sensu.
Później druga runda. Ta „oficjalna”, bo z TVP, Polsatem i TVN-em. Trzaskowski już był. Nawrocki też. Do tego Biejat, Maciak, znowu Hołownia, znowu Jakubiak, Senyszyn i Stanowski. Mentzena nie było w ogóle – powiedział, że to białoruskie standardy, po czym się wylogował.

Reszta? Szopka. Parada. Festyn. Odcinek Familiady bez Karola Strasburgera, za to z Karolem Nawrockim. Z tą różnicą, że suchary przynajmniej mają puentę. Tutaj nie było ani puenty, ani prowadzącego. Ani treści. Była forma. Dużo formy.

Oglądając to wszystko, miałem wrażenie, że przez przypadek włączyłem Świat według Kiepskich, a nie debatę prezydencką. I niby człowiek się pośmieje. Niby z dystansem. Ale tylko do momentu, kiedy przypomni sobie, że to nie była komedia, tylko realna walka o prezydenturę. I zaczyna się robić zimno. Nie przez pogodę. Przez świadomość.

I wtedy wraca w głowie ten znajomy głos: „Tyle razy przyrzekałem sobie, nie będę sobie tym wszystkim nerwów szarpał. Roztrząsając sprawy tego kraju, na które i tak nie mam wpływu. Bo już w nic nie wierzę… Jak mam wierzyć, skoro nawet największy mój wysiłek przecieka im… Wam przez palce. Możecie wszystko już mówić, obiecywać, przyrzekać.” Tak, Adaś Miauczyński też kiedyś siedział przed telewizorem i próbował to przetrawić. Tyle że tam to był komediodramat. A tu – piątkowy wieczór w Polsce 2025. I tylko sam dramat.

Niepoważne rozmowy na poważne tematy. Ktoś mówił o wojnie, ktoś o rodzinie, ktoś o sobie. Wszyscy z miną, jakby walczyli o tytuł w konkursie recytatorskim. Ale nie było pytań. Nie było konfrontacji. Były plansze, kolejki i przerywniki, żeby przypadkiem nikt nie zapomniał, że to tylko telewizja.

I tylko jeden wydaje się mieć świadomość, że to wszystko to teatr. Krzysztof Stanowski. Nie udaje, nie mydli oczu. Obiecuje więcej niż wszyscy razem, bo wie, że nie musi. Nie wygra, ale i nie musi. Bo nie chodzi o to, żeby wygrać. Chodzi o to, żeby obnażyć system i pokazać, że nikt nie panuje nad tym bałaganem.

A jak ktoś się jeszcze łudził, że to wszystko da się jakoś sensownie poukładć, niech przypomni sobie rok 2016. Lewandowski dostaje kopa od France Football, nie wchodzi nawet do pierwszej dziesiątki i pisze tylko: „le cabaret”. I to wystarczyło. Dziś nie chodzi o piłkę. Chodzi o kraj. Ale diagnoza zostaje ta sama. Cyrk rozstawiony, scena gotowa, nikt nie wie, kto gra, a wszyscy klaszczą.

I tak wyglądała nasza debata prezydencka 2025. Jaki kraj, taka rozmowa. Demokracja niby działa, ale jakby nie była pewna, czy jej się chce. Kandydaci coś mówią, obywatele coś słyszą, a potem i tak każdy robi swoje.

Można się śmiać. Można się złościć. Można wyłączyć telewizor. Ale nie zmienia to faktu, że wybory będą. Że ktoś z tych ludzi wygra. Że ten kabaret jeszcze długo nie zejdzie ze sceny.

Absolute cinema.

Hajpowisko to cotygodniowy cykl felietonów ukazujący świat w krzywym zwierciadle. Piszemy o wszystkim i o niczym, bez tabu.

Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!

Opublikuj komentarz