Amerykańskie śniadania.

Odpocznijmy chwilkę od kanapek (choć nie do końca…). Amerykańskie śniadania to jest coś, co wywołuje szok, kiedy pierwszy raz siądziesz rano w USA do stołu. Są potężne i kaloryczne, bo po śniadaniu je się dopiero lunch około 13:00, który jest zwyczajowo malutki (np. mała zupa + pół kanapki), a do solidniejszego posiłku (dinner) siada się późnym popołudniem (zwykle po 17:00). Śniadanie ma więc wystarczyć nam na naprawdę długi czas.

Jajka, jajka, wszędzie jajka! I smażone ziemniaki.

Jak to powiedział mój przyjaciel Maciek, z którym w 2018 przejechałem chyba 20 stanów, kiedy zasiedliśmy do kolejnego śniadania:”Jajka i ziemniaki, ziemniaki i jajka, oszaleć można!”.

To fakt, bardzo często zestaw śniadaniowy składa się z jajek (w dowolnej formie) i smażonych ziemniaków (hashbrowns) oraz bekonu. Na zdjęciu śniadania w kultowym dinerze Lou Mitchell’s. Czemu kultowym? Bo po pierwsze działającym nieprzerwanie od 1923 roku, a po drugie jest to pierwsza knajpka na równie kultowej Route 66. Droga 66 zaczyna się bowiem tuż przed oknami Lou Mitchell’s. Mamy tutaj jeden z ich kultowych (serwowanych od otwarcia) „jumbo fluffy omelette” (na talerzu) oraz corned beef hash z jajecznicą i ziemniakami (na patelni).

A tutaj mamy zestawy śniadaniowe z sieciówki Huddle House. MVP Breakfast – wędzony w dymie z drewna jabłoni bekon, dwa jajka sadzone, placek z tartych ziemniaków, gofra z masłem i syropem klonowym oraz biscuits with gravy, czyli dwie mleczne bułeczki z sosem na bazie mąki. Mój przyjaciel wybrał Philly Cheesesteak Omelette. Przyznacie, że to MVP to naprawdę bomba kaloryczna.

Czy to jeszcze śniadanie, czy już obiad?

Inny popularny w USA zestaw śniadaniowy, zresztą bardzo przeze mnie lubiany, to steak & eggs, czyli stek i jajka. Do tego oczywiście smażone ziemniaki. Nieźle, co? U nas taki zestaw podaje się raczej na obiad niż na śniadanie. A szkoda.

Pancakes czyli amerykańskie naleśniki.

Bardzo popularną opcją śniadaniową są oczywiście amerykańskie, puchate naleśniki, czyli pancakes. Najlepsze jadłem Nowym Jorku, w lokalu Clinton’s Street Baking Co. & Restaurant. Zrobiłem szybki risercz i dowiedziałem się, że wg Lonely Planet jest to „New York’s #1 breakfast spot”, a wg New York Magazine są tutaj najlepsze pancakes. Udało nam się złapać wolny stolik, pół godziny później przed lokalem ustawiała się już kolejka. Miejsce jest fajnie urządzone, lokal położony jest na rogu, więc ogromne okna pozwalają patrzeć na to, co dzieje się na Manhattanie. Na śniadanie tam zaprosił nas Grzegorz, który prowadzi w Nowym Jorku food trucka z polskim jedzeniem, Old Traditional Polish Cuisines.

Z pankejków słynie również sieciówka IHOP, której lokale znajdziecie w każdym chyba stanie, a wybór naleśników mają przeogromny. Jadałem tam również inne dania śniadaniowe i obiady.

Bajgle, czyli polsko – nowojorski przysmak.

Historia nowojorskich bajgli zaczyna się w XVII wieku w Krakowie. To tutaj prawdopodobnie wymyślono pieczywo, które przed pieczeniem było gotowane. Około 1900 roku bajgle razem z żydowskimi piekarzami trafiły do Nowego Jorku, gdzie w 1907 roku założono The International Beigel Bakers’ Union (obecnie już nie istnieje), a receptura była ściśle chroniona i przekazywana wyłącznie członkom Unii. W 1927 roku polski Żyd, Harry Lender założył pierwszą poza Nowym Jorkiem piekarnię bajgli w New Hampshire w stanie Connecticut, gdzie produkował zamrożone bajgle i upowszechnił je wprowadzając do supermarketów, ale to Nowy Jork pozostaje niekwestionowanym miastem – królem bajgli. Wystarczy wspomnieć, że są one tak popularne w Big Apple, że wypadki przy ich krojeniu są główną przyczyną przyjęć na ostry dyżur w niedzielne poranki. 

Pierwsza w USA firma z córkami w nazwie.

Kocham bajgle miłością szczerą. Będąc w Nowym Jorku nie mogłem nie udać się na śniadanie do historycznego miejsca na Lower East Side, gdzie pod adresem 179 E Houston St znajdziemy otwarty w 1914 roku lokal o nazwie Russ & Daughters. Warto wspomnieć, że ten emigrant ze Strzyżowa jako pierwszy zdecydował się w nazwie firmy umieścić słowo „córki” zamiast „synowie”. Pewnie dlatego, że synów nie miał, a jego trzy córki aktywnie włączyły się w prowadzenie biznesu. Niemniej w ówczesnych czasach był to ewenement. Lokal to głównie sklep, ale można (a nawet trzeba) zakupić tutaj bajgla na śniadanie.

Wybrałem „everything bagel”, czyli bajgla z ziarnami, do tego kremowy serek, chrzan i wędzonego łososia. Jak smakowało? Doskonale. Idealny bajgiel o zwartym cieście, świetny serek, lekka nuta chrzanu i soczysty, intensywny w smaku i zapachu łosoś. Ta legenda nie zawiodła i cieszę się, że dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem.

Innego pysznego bajgla zjadłem w Leo’s Bagel. Kolejka przed tym lokalem to podobno norma. Ale zapach unoszący się z wnętrza na ulicę wszystko tłumaczy. Odstaliśmy swoje i zamówiliśmy czosnkowego bajgla z kremowym serkiem i warzywami.

Bajgle są bardzo popularne w całych Stanach, dzięki sieciówkom takim jak McDonald’s czy Dunkin’ Donuts można je zjeść na śniadanie niemal wszędzie.

Śniadania w stylu Tex-Mex.

Na Południu Stanów silnie obecna jest kuchnia pogranicza. Miłem okazję zjeść takie śniadanie chociażby w Albuquerque czy Arizonie.

Po wizycie w Monument Valley (to tam kręcono najsłynniejsze westerny) dotarliśmy do położonego na Route 66 w Arizonie miasteczka Flagstaff. Spodobało nam się i postanowiliśmy zjeść tutaj śniadanie. Wyguglałem, że wiele osób poleca knajpkę MartAnnes, tam więc skierowaliśmy swe kroki. Okazała się bardzo popularna, ponad 15 minut czekaliśmy na stolik.

W końcu i my mogliśmy zasiąść i zamówić. Wzięliśmy Huevos Benedicto i Jerry El Mujeriego, porcję guacamole i kawę. Huevos Benedicto to wariacja na temat jajek po benedyktyńsku w stylu Nowego Meksyku, jak widzicie jajka pływały w zielonym chile, a towarzyszył im spory placek z grubo tartych ziemniaków, czyli klasyczny hashbrown. Wyrazisty smak, doskonałe składniki – po prostu palce lizać. Tak zrobionych eggs benedict jeszcze nie jadłem i muszę przyznać, że jeszcze dziś ślinię się na wspomnienie tego śniadania.

Jerry El Mujeriego to również jajka, tym razem sadzone, a podano je w towarzystwie dużej porcji wieprzowego gulaszu z zielonego chili, serowej enchilady (faszerowanej, krótko smażonej w głębokim oleju tortilli), hashbrown, śmietany i świeżej kolendry. Również bardzo wyraziste w smaku i również pyszne. Oba dania podkręcaliśmy rewelacyjnymi sosami, jakie stoją na stolikach. Obydwie pozycje były też bardzo sycące, nie czuliśmy po nich głodu do późnego popołudnia. Maciek bardzo sobie chwalił także guacamole, ja akurat za tym dodatkiem nie przepadam, ale przyznaję, że było dobre.

W  Albuquerqe naszym celem był znany z programu Man vs Food lokal Frontier Restaurant. Wybrałem dla siebie Bonanza Green Chile, czyli nic innego jak klasyczne Huevos Rancheros wzbogacone o green chile. Green chile to coś w rodzaju gulaszu z zielonego chili, często wzbogaconego o wieprzowinę, cebulę, pomidory, jalapenos i mieszankę przypraw z danego regionu. Dwa sadzone jajka, fasola, cheddar, wszystko podane na pszennych tortillach. Bardzo sycące, wyraziste i pikantne. Dodatkowe tortille pomagają uporać się z sosem i rozlanymi żółtkami.

Jak widać, w USA śniadanie to nie przelewki. Pamiętam jak się cieszyłem tymi śniadaniami podczas pierwszego pobytu w USA w 2014 roku, bo kielecka oferta śniadaniowa w tamtym czasie ograniczała się do McDonald’s i jajek w barach mlecznych. Teraz kielecka scena śniadaniowa dorównuje tej w USA, a kielczanie chętnie wychodzą rano zjeść na mieście. Gdzie polecacie śniadanie w naszym mieście? Dajcie znać w komentarzach.

Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!

Opublikuj komentarz