Industria Kielce przegrywa z Wisłą na własne życzenie. Mistrzostwo Polski ponownie w Płocku?

Tradycyjnie „Święta Wojna” dostarczyła niezapomnianych emocji. Zawodnicy Orlen Wisły Płock i Industrii Kielce po raz kolejny stworzyli widowisko na najwyższym poziomie, serwując kibicom prawdziwą ucztę szczypiorniaka. Mecz pełen zwrotów akcji, walki i sportowej pasji zakończył się porażką kielczan 29:30 (15:11).

Kielecka bezradność w Płocku

Kibice szczypiorniaka w całej Polsce czekali cały rok, by po raz kolejny zobaczyć prawdziwe widowisko. Hala wypełniona po brzegi, atmosfera podgrzana do maksimum, a fani obu drużyn głodni emocji.

Do składu Industrii Kielce wrócił Alex Dujszebajew, który wyleczył uraz, jednak z gry wypadli Jorge Maqueda oraz bramkarz Klemen Ferlin. Już od pierwszych minut mecz nabrał rumieńców, jasno pokazując, jak wysoką ma stawkę. To jednak mistrzowie Polski – Orlen Wisła Płock – lepiej rozpoczęli spotkanie, zdobywając bramkę niemal natychmiast po pierwszym gwizdku.

Kielczanie wyglądali na zagubionych. Brak pomysłu w ataku, pasywna gra, niecelne rzuty i opóźnianie akcji – wszystko to składało się na obraz bezradności. W 4. minucie Leon Šušnja trafił Hassana Kaddaha w twarz. Choć sytuacja wyglądała groźnie, sędziowie ukarali zawodnika jedynie dwuminutowym wykluczeniem.

Czy Nafciarze byli bezbłędni? Absolutnie nie – również im zdarzały się proste, wręcz niewytłumaczalne pomyłki. Spotkanie od początku przypominało pojedynek bokserski – jedna i druga drużyna wymieniały ciosy, raz po raz popełniając błędy. Emocji nie brakowało ani przez chwilę.

Odwrócenie roli i brzydko grająca Wisła

W bramce Orlen Wisły Płock kapitalnie spisywał się Viktor Hallgrímsson, który znów przypomniał kielczanom o koszmarach z wcześniejszych spotkań. Islandczyk był jednym z głównych powodów, dla których Industria miała tak duże problemy ze zdobywaniem bramek.

A co z powracającym do składu Alexem Dujszebajewem? Jego postawa była raczej nijaka, żeby nie powiedzieć – słaba. Trudno jednak oceniać go surowo, biorąc pod uwagę niedawną kontuzję i brak rytmu meczowego. Wisła Płock prezentowała się momentami bardzo specyficznie – potrafiła zachwycić widowiskową akcją, by zaraz potem popełnić prosty błąd. Taki właśnie był ten mecz – szarpany, nieprzewidywalny, ale pełen emocji.

Po raz pierwszy kielczanie wyszli na prowadzenie w 15. minucie, kiedy pięknym trafieniem popisał się Theo Monar, dając swojej drużynie wynik 5:6. Gdy tylko pojawiała się szansa na powiększenie przewagi, Nafciarze robili wszystko, by zablokować kolejne ataki. Wkrótce jednak Artem Karalek uciszył halę, zdobywając bramkę na 5:9. Atmosfera zrobiła się napięta, ale gospodarze nie zamierzali odpuszczać – walczyli zażarcie, momentami przekraczając granice fair play. Ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 11:15 dla Industrii.

Wisła goniła…i przegoniła samą siebie

Po zmianie stron kielczanie mieli szansę, by odskoczyć nawet na pięć bramek i praktycznie zamknąć mecz. Niestety, misterny plan błyskawicznie runął. To Nafciarze zdobyli pierwszą bramkę po przerwie – znów z rzutu karnego, podobnie jak w pierwszej połowie.

Wisła wrzuciła wyższy bieg – a może i dwa – i w ekspresowym tempie zaczęła odrabiać straty. W ciągu kilku minut przewaga Industrii stopniała do zaledwie dwóch trafień (13:15). Jednak ich pogoń nie była pozbawiona turbulencji – momentami Nafciarze przypominali kierowcę, który pędzi po wyboistej drodze z zacinającą się skrzynią biegów. Trzeba jednak przyznać, że tego wieczoru to przyjezdni z Kielc prezentowali się jako drużyna bardziej rozważna i konsekwentna. Warto zaznaczyć, że w 40. minucie Industria miała na swoim koncie zaledwie 21 fauli, podczas gdy Wisła aż 31.

Wracając jednak do najważniejszego – emocje rosły z każdą minutą. Po bramce Tomáša Pirocha tablica wyników pokazała już tylko 17:18 i jasne stało się, że ten mecz będzie rozstrzygał się do ostatnich sekund. Spotkanie zaczęło bardziej przypominać zawody w zapasach niż mecz piłki ręcznej. Obie drużyny momentami zapominały o fair play, a napięcie na parkiecie i trybunach sięgało zenitu…

Kwadrans pełen emocji

Ostatni kwadrans to była walka o każdą piłkę. Frustracja w szeregach gospodarzy narastała – zarówno u zawodników, jak i kibiców, którzy patrzyli, jak ich drużyna przegrywa na własnym parkiecie.

Nieporozumienia i dekoncentracja po stronie kielczan sprawiły, że na 15 minut przed końcem tablica wyników pokazywała już tylko 20:21. Industria odpowiedziała błyskawicznie – dwa szybkie trafienia w odstępie kilkudziesięciu sekund, a po chwili Dylan Nahi podwyższył na 20:24, bezlitośnie obnażając braki w obronie Nafciarzy.

Płocczanie nie zamierzali się jednak poddać. Odpowiedzieli trafieniami na 21:24 i 22:24, ponownie łapiąc kontakt. Emocje rosły – obie drużyny wiedziały, że ten mecz może być kluczowy w walce o tytuł. I bardzo dobrze – bo to, co działo się na parkiecie, spokojnie mogłoby aspirować do poziomu Ligi Mistrzów. W 53. minucie Lovro Mihić doprowadził do remisu 25:25. W końcówce zawodnicy Industrii zaczęli popełniać proste, niewymuszone błędy, co pozwoliło gospodarzom wyjść na prowadzenie 26:25.

Nie trwało to jednak długo – znów remis, tym razem 27:27. Napięcie sięgało zenitu. Niestety, Tomasz Gębala otrzymał trzecią karę i wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Na kilkanaście sekund przed końcem Szymon Sićko trafił na 29:29, dając nadzieję kibicom z Kielc. Ostatnia akcja należała jednak do Wisły. Michał Daszek zdobył bramkę na 30:29, ale tuż po strzale Tomas Piroch skoczył na Igora Karacicia, który padł w swoim polu karnym.

Po długiej analizie sędziowie… uznali bramkę. Orlen Wisła Płock wygrywa 30:29 w pierwszym meczu finału Orlen Superligi.

Orlen Wisła Płock – Industria Kielce 30:29 (11:15)
Industria: Wałach, Cordalija – Karacić 1, Olejniczak 3, Nahi 3, Gębala 3, Monar 2, A. Dujszebajew 5, Kaddah 1, Moryto, Sićko 5, Karaliok 4, D. Dujszebajew 1, Kounkoud, Rogulski.

Fot. Paweł Bejnarowicz

Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!

Opublikuj komentarz