Jedzenie w Bułgarii
Zacznę od wspomnień. W Bułgarii byłem pierwszy raz w 1987 roku, czyli jeszcze w czasach, kiedy świat dzieliła Żelazna Kurtyna. Kuchnia bułgarska nie przypadła mi wtedy specjalnie do gustu. Zajadałem się chałwą i tanimi jak barszcz arbuzami, uwielbiałem uliczne hot-dogi, natomiast mięsa… Cóż, kultura grilla była wtedy w Polsce praktycznie nieznana. Codzienny obiad w postaci mnóstwa świeżych warzyw i grillowanych mięs dość szybko mnie znudził. Zresztą nie tylko mnie – zdecydowana większość wczasowiczów (mieliśmy wykupione obiady w niezłej restauracji w Burgas) po kilku dniach zaczęła utyskiwać, że zjadłaby coś smażonego, na przykład schabowego. I wtedy buchnęła wieść, że na 22 lipca, kiedy w Polsce przypadało święto państwowe, dostaniemy polski obiad ze schabowym! Wszyscy niecierpliwie przebierali nóżkami, śliniąc się na myśl, że już za kilka godzin zjemy wreszcie coś „normalnego”. Do dziś pamiętam miny przy stołach, kiedy podano drugie danie. Schabowy owszem był, tyle, że z grilla i do tego bardzo mocno wysmażony…

Od tamtej pory upłynęło mnóstwo czasu, grill zaczął w Polsce święcić sukcesy, a ja zastanawiałem się, jak niemal 40 lat później odbiorę bułgarską kuchnię. Leciałem tam z czystą głową, bez nastawiania się na cokolwiek. Jedyne co wiedziałem, to to, że chcę spróbować tradycyjnej bułgarskiej kuchni.
Pierwsze spostrzeżenie – kawa. I to dobra kawa. Wypijecie ją wszędzie, niezależnie czy to kawiarnia czy restauracja, buda z fast foodem czy stacja benzynowa. Nawet automaty vendingove z kawą stoją tutaj co kilkanaście metrów przed sklepami!

Spostrzeżenie drugie – kultura jedzenia poza domem. Niesamowicie rozbudowana, przypominały mi się USA, gdzie również praktycznie nikt nie gotuje w domu, tylko wychodzi do miasta. Od mieszkających w Bułgarii Polaków dowiedziałem się, że lekko ten trend spadł, bo i u nich ceny poszły w górę, niemniej wrażenie na mnie zrobił ogromne widok tłumów przesiadujących od rana do późnej nocy w lokalach. I to nie tylko w weekend!

To co napisałem wyżej kazało mi zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – kapitalne zagospodarowanie ogródkami zimowymi deptaka w Sofii. Właściwie każdy lokal wystawia stoliki na zewnątrz, ale ilość ogródków zimowych przyprawiła mnie o zawrót głowy. Są bardzo estetyczne, nie szpecą otoczenia, pasują do starej zabudowy, są pięknie oświetlone – aż chce się wejść i usiąść. Co za tym idzie – każdy wygrywa. Ludzie mają gdzie wyjść, bo nawet jak pada czy jest zimno można swobodnie usiąść i cieszyć się dobrym jedzeniem, kawą czy po prostu ciastkiem, nie przejmując się warunkami atmosferycznymi. A knajpy mają ruch, więc utrzymują zatrudnienie i płacą do miasta podatki.


Spostrzeżenie trzecie – grill. Jak pisałem na wstępie, kultura grilla jest tutaj bardzo rozwinięta. Kiedy wchodzimy do lokalu (lub przechodzimy obok lokalu z kuchnią bułgarską), czujemy zapach palonego drewna. I przypraw. Moje podejście do tego typu jedzenia już dawno zmieniło się na bardzo pozytywne, więc z radością korzystałem z okazji. Szaszłyki, kotlety, kiełbasy… Baranina, wołowina, kurczak, wieprzowina… I zawsze towarzyszą jedzeniu świeże warzywa, często w towarzystwie lokalnych serów.
Smak tutejszych pomidorów, papryki czy ogórków jest po prostu niesamowity. Przypominały mi się czasy dzieciństwa i śniadania jedzone na wsi. A sałatki z warzyw posypane serem sirene to już w ogóle sztos. Bo i sery są tutaj świetne. Czy będzie to słony, biały sirene czy łagodny żółty kaszkawał – łkałem ze szczęścia.
To wszystko smakuje bosko, a pachnie obłędnie. Jeszcze tylko kieliszek… lub dwa… rakii na trawienie…





Spostrzeżenie czwarte – wypieki. Zakochałem się w banicy, czyli bułgarskiej wersji burka. Ciasto typu filo nadziane słonym serem lub szpinakiem, jedzone tutaj na śniadanie, tureckie gizeme, czyli cienkie placki również z nadzieniem, pirożek, czyli coś podobnego do naszego pączka… A na słodko milion rodzajów baklavy. Jeśli lubisz takie rzeczy, to tutaj będziesz w raju.






Na koniec jeszcze trochę ciekawostek jedzeniowych.
Palenka to cienki chlebek, który można jeść sam, ale najczęściej podawany jest z masłem i zapieczonym serem. Widziałem w menu również opcję z porem.

Princesa to bułgarski odpowiednik naszej zapiekanki. To kromka chleba (duża kromka!) na której w najprostszej wersji ląduje żółty ser kaszkawał, ale bardzo popularna jest również wersja wzbogacona o lokalne wędliny lub mielone mięso.

Bułgarski „zabójcy kaca”
Danie, które wywołuje skrajne emocje. Szkembe czorba to bułgarska wersja flaków. Ale serwowana zupełnie inaczej niż gdziekolwiek indziej. Nie znajdziemy tutaj rosołu. Mięciutkie flaki podawane są w… słodkim mleku! A jakby tego było mało, na stoliku lądują jeszcze pojemniki z ostrą papryką i… octem winnym z czosnkiem do doprawienia. Czujecie niepokój w żołądku? Ja też poczułem, ale stwierdziłem, że przynajmniej spróbuję. I zakochałem się w tym smaku. Nawet bez kaca 😉 Na pewno jest kompletnie inny niż jesteśmy przyzwyczajeni, ale wbrew pozorom te składniki do siebie pasują. Mamy tu smak słodki, wytrawny, kwaśny i ostry, a proporcje ustalamy sami. Warto się przełamać i skosztować. Do flaków wziąłem świeżo pieczony chleb z mieszanką przypraw do maczania.



Król ulicy – kebab.
No pewnie, że jest. W końcu wpływy tureckie są tutaj nadal widoczne. W tym wpisie skupię się na wersji stricte ulicznej, bo oczywiście bez problemu znajdziecie również restauracje, gdzie zjecie chociażby adanę, sułtan kebab czy kebabcze. Kebaby są wszędzie, to bardzo popularna tutaj przekąska i podobnie jak u nas najchętniej jedzona w nocy, w drodze do lub z klubu. Popularnością dorównuje mu chyba tylko pizza na kawałki. Jest bardzo tani, a przy tym sycący, bo tutaj do każdego kebsa ładują porcję frytek. Nic więc dziwnego, że młodzież miedzy drinkami wyskakuje z klubu na szybką przekąskę.




dzięki, że dotarliście aż tutaj. Czy mieliście kontakt z kuchnią bułgarską? Jest w Polsce jakaś restauracja z tymi daniami? Dajcie znać w komentarzach.
Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!
Opublikuj komentarz