Strata | Hajpowisko #22
Strata to nie błąd. To domyślne ustawienie. Życie startuje na minusie i tylko przez chwilę udajemy, że kontrolka nie świeci. Mówimy, że „się nie godzimy” — na utratę pracy, pieniędzy, zdrowia, ludzi, wersji siebie sprzed lat, w którą wciąż się wpatrujemy jak w selfie z filtrem. A potem przychodzi rachunek. Bez zniżki lojalnościowej. Z pieczątką „termin minął”. I możesz się wykłócać, możesz rzucać stołem — komornik czasu ma klucze do wszystkich drzwi.
Najbardziej boli strata czasu, bo nie ma infolinii do reklamacji minut. Czas nie zwraca pieniędzy. Czas nie przeprasza. Czas nie odpowiada na wiadomości. Po prostu znika — po milimetrze, po „zaraz”, po „po weekendzie”, po „jak się ułoży”. I nagle jesteś dwa lata dalej z garścią screenów, których nie chcesz już czytać, i z kalendarzem, który wciąż miał być „od jutra”.
Popkultura czasem robi za latarkę. Interstellar wali prawdą prosto w mostek: godzina na obcej planecie, siedem lat na Ziemi. Dziecko dorasta w czasie rzeczywistym, rodzic wraca w czasie kinowym. Nie ma takich przeprosin, które cofną urodziny, na których cię nie było. To jest fizyka i to jest życie — wybierasz „sprawy większe”, a rachunek przychodzi w ciszy w czyimś salonie. A Up? Najłagodniejszy nóż. Kilka minut i już wiesz, że wszystkie „kiedyś” potrafią w sekundę zmienić się w „nie zdążyliśmy”. Album. Guzik. Cisza. Nie trzeba krzyku, żeby zrozumieć.
Strata ludzi rzadko robi hałas. Czasem to tylko zamknięte drzwi i klucz, którego nie masz. Pusty fotel po lewej. Trzy ulice, którymi nie chodzisz, bo pamiętają czyjeś kroki. W archiwum rozmów zielona kropka nie świeci od miesięcy, ale i tak sprawdzasz. Nie dlatego, że nie potrafisz odpuścić. Dlatego, że część ciebie wciąż liczy na zwrot drobnych. Nie będzie. „Transakcja zakończona” — bez paragonu.
Mówią: „strata uczy”. Półprawda. Najpierw niszczy: równa z ziemią plany, rozbija dumę, zdejmuje z piedestałów. Dopiero potem można z tego wyjąć cokolwiek sensownego. I nie, to nie jest mądrość na kubek. To miarka, która nagle pojawia się w dłoni. Wiesz, że dziś to dziś. Że telefon do mamy robisz teraz. Że „spotkamy się” to data, nie nastrój. Że „kocham” to czas teraźniejszy, a nie ambicja na sezon, kiedy będziesz mniej zmęczony i bardziej idealny.
„Nie trać czasu” — genialna rada. Problem w tym, że czasu nie da się nie tracić. Da się go stracić na coś. I to jest jedyne uczciwe pytanie: na co? Na kogo? Na jak długo? Nie uniesiesz wszystkiego — to nie magazyn, tylko tor z bandami. Coś zawsze wypadnie z koszyka. Sztuka polega na tym, żeby świadomie wywalać to, co nie jedzie razem z tobą.
„Pogódź się ze stratą” brzmi ładnie, ale pachnie rezygnacją. Wolę układ. Na twardych zasadach. Wejdzie ból? Wejdzie. Daj mu krzesło, herbatę bez cukru i wyjście ewakuacyjne. Nie urządzasz tygodniowej stypy z karaoke, nie karmisz go filmówką, nie robisz z siebie ołtarza. Ból jest gościem, nie lokatorem. Ma zapłacić za parking i wyjść.
Strata wycina ściemę. Odcina „może kiedyś”, „jak się uspokoi”, „jak schudnę pięć kilo, to zadzwoń”. Nie pyta, czy to dobry moment. Po prostu robi miejsce. Na ludzi, którzy odpowiadają. Na słowa, które ważą. Na robotę, którą czuć w dłoniach. Wszystko inne — wylatuje. Nie dlatego, że było złe. Dlatego, że nie mieści się w czasie, który masz.
I jeszcze to: nikt nie musi rozumieć twojej żałoby ani jej tempa. Środa 14:07 potrafi przynieść falę większą niż niedziela 3:00. Z zewnątrz wygląda to jak kaprys, od środka — jak system nerwowy. Nie tłumacz się. Oddychaj. Ustal zasady. Idź.
Czym byłoby życie bez straty? Plastikową kawą — zawsze pełną, zawsze letnią, bez smaku.
Czym jest ze stratą? Górką i bandą. Raz lecisz, raz orzesz asfalt, ale przynajmniej wiesz, że jedziesz. Cena jest wliczona w bilet.
Pointa — bez konfetti, za to do kieszeni:
Nie udaję, że nie boli. Przyjmuję, decyduję, w co inwestuję: wzajemność, sens, spokój.
Całą resztę odkładam.
Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!
Opublikuj komentarz