Sztuczny Świat | Hajpowisko #29

Kiedyś oglądałem „Terminatora” i miałem banana na twarzy. Arnold z gołą klatą, czerwone oko, roboty przejmujące świat — klasyka VHS-u.
Wtedy to była fantazja, kino przyszłości, czyste science fiction.
A dziś? Rok 2025. I wiecie co? Chyba ten film był dokumentem.

Nie mamy Johna Connora, nikt nie stoi z karabinem na barykadzie.
Za to mamy Elona Muska, który przyjeżdża w Tesli, mówi „don’t worry” i wypuszcza humanoida, który macha ręką jak hostessa z przyszłości.
Nie ma Skynetu.
Jest algorytm, który wie o tobie więcej niż twoja matka.
I nie trzeba wojny — wystarczy, że się zgodzisz na regulamin.

Dawniej baliśmy się, że roboty nas zniszczą.
Teraz boję się, że nas zastąpią — i to tak miękko, że nawet nie zauważymy, kiedy oddamy im wszystko.
W biurze, w redakcji, w sklepie, w łóżku.
Nie ma buntów maszyn. Jest pełne współdziałanie.
My się cieszymy, że coś zrobiło to za nas,
a ono uczy się, jak nas już więcej nie potrzebować.

Nie ma żadnego „I’ll be back.”
Bo my już nigdzie nie odeszliśmy.
Zostaliśmy, tylko mniej żywi.

Wchodzisz do galerii handlowej — między półkami mija cię robot-sprzątacz.
Nie mówi, nie patrzy, nie ocenia — a i tak masz wrażenie, że w jego procesorze siedzi zdanie:
„kolejny, który myśli, że ma kontrolę.”
W biurach AI pisze raporty, robi prezentacje, analizuje dane.
Na Instagramie sztuczne twarze zbierają prawdziwe lajki.
W serwisach informacyjnych newsy pisane przez boty czytają ludzie, którzy już nie wiedzą, czy to prawda, czy wersja próbna rzeczywistości.
Wchodzisz w sieć i czujesz się jak w muzeum ludzi, którzy powoli zanikają.

Bo AI to nie narzędzie. To lustro.
I w tym lustrze widać nasz największy wstyd — lenistwo.
Bo nie chodzi o to, że technologia nas wyprzedziła.
Chodzi o to, że przestaliśmy biec.

Każdy chce szybciej.
Szybciej tekst, szybciej grafikę, szybciej myśl.
Wszystko ma być „gotowe”, „efektywne”, „na wczoraj”.
AI stało się jak fast food dla głowy — syci natychmiast, a po godzinie czujesz się pusty.
Nie masz już wątpliwości, tylko wyniki.
Nie masz drogi, tylko skrót.
Nie masz rozmowy, tylko odpowiedź.

I wiesz co jest najbardziej absurdalne?
Że nawet jak to piszę, ktoś może to samo napisać szybciej, lepiej i bez kawy.
I pewnie zaraz to zrobi.
A ktoś inny to przeczyta i pomyśli: „ale świetna analiza”,
nie wiedząc, że zrobiła ją maszyna z syntetycznym natchnieniem.

Popkultura od lat nas ostrzegała.
„Black Mirror”, „Her”, „Ex Machina” —
wszędzie to samo ostrzeżenie w 4K:
człowiek zakocha się w algorytmie,
zastąpi emocje symulacją,
i przestanie odróżniać prawdę od wersji demo.

I co zrobiliśmy z tym ostrzeżeniem?
Nic.
Kupiliśmy lepszy model telefonu,
zainstalowaliśmy nową apkę do medytacji,
i wpisaliśmy w wyszukiwarkę: „jak przestać myśleć za dużo.”

AI robi już sztukę.
Prawdziwą? Nie. Ale wystarczająco dobrą, żeby się podobała.
Robi muzykę. Nie czuje rytmu, ale zna algorytm emocji.
Pisze poezję, której nikt nie rozumie — jak większość poezji.
Projektuje kampanie, sprzedaje marzenia, odpowiada, flirtuje, leczy.
I wszyscy klaskamy, bo to „przyszłość”.
Ale to nie przyszłość.
To symulacja teraźniejszości.
I jeśli się nie zatrzymamy, to zaraz wszystko, co ludzkie, zostanie zredukowane do folderu „beta version”.

Bo wiesz, to nie roboty są groźne.
To człowiek, który nie umie odpuścić.
Który zawsze chce więcej, nawet jeśli nie wie po co.
Który wymyśla coś, co go potem pożera,
i jeszcze wystawia temu fakturę VAT.
Technologia nie przejmie świata siłą.
My jej to po prostu podpiszemy.

Kiedyś baliśmy się bomb, dziś powinniśmy się bać algorytmu bez empatii.
Bo to już nie jest film.
To się dzieje między nami.
W telefonie, w pracy, w rozmowach, w decyzjach.
Nie trzeba apokalipsy.
Wystarczy, że człowiek przestanie się mylić.
Bo błąd to ostatni dowód na to, że jesteśmy prawdziwi.

Nie twierdzę, że trzeba się bać AI.
Trzeba się bać świata bez człowieka.
Świata gładkiego, poprawnego, doskonałego,
gdzie wszystko działa, ale nikt już nie czuje, po co.
Świata, w którym emocje są filtrami,
a prawda — opcją do edycji.

Nie będzie wojny ludzi z maszynami.
Nie będzie huku, nie będzie dymu, nie będzie „Hasta la vista, baby.”
Będzie cisza.
Cisza, w której technologia mówi za nas,
a my tylko przytakujemy,
bo przecież mówi mądrzej, szybciej, lepiej.

I tak się kończy historia człowieka:
nie przez ogień, nie przez wojnę,
tylko przez brak potrzeby bycia sobą.

Sztuczny świat.
Wygodny, elegancki, funkcjonalny.
I cholernie martwy.

Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!

Opublikuj komentarz