Ta ostatnia niedziela…| Hajpowisko #11
Lewandowski vs Probierz: czyli jak (nie)prowadzić kadry narodowej
Pierwsze moje wspomnienia związane z reprezentacją Polski sięgają 2001 roku. Miałem sześć lat, kiedy tata zabrał mnie na mecz Polska–Norwegia. To był ten legendarny wieczór, który dał nam awans na mundial po szesnastu latach. Ja czułem się ważny, bo z dorosłymi na meczu. Polska drużyna czuła się ważna, bo jako pierwsza z Europy zaklepała sobie bilety do Korei i Japonii . Wtedy w obronie rządził Wałdoch, w ataku szalał Olisadebe, a Bravo Sport stawało się moją codzienną biblią. To była niewinna miłość. Jeszcze nie wiedziałem, że zakochuję się w toksycznym układzie, który raz na cztery lata robi mi nadzieję, tylko po to, by potem sprowadzić mnie do parteru szybciej niż gra obronna San Marino.
A dziś? Dziś jesteśmy świadkami spektaklu, który przypomina bardziej casting do serialu paradokumentalnego niż poważne zarządzanie kadrą narodową.
Robert Lewandowski – największa gwiazda w historii naszej piłki – traci opaskę kapitana. Nie w szatni. Nie po wspólnej decyzji. Nie z ust trenera, patrzącego mu w oczy. Dowiaduje się przez telefon. Jak o przesyłce od kuriera.
Probierz nie rozmawia. Probierz komunikuje. Selekcjoner, który miał wlać ducha walki w ten zespół, zachowuje się jak szef zmiany na budowie w 1987 – nie powie ci, że masz wypier… ale nie dostaniesz grafiku na przyszły tydzień i sam się domyśl.
Na domiar wszystkiego – i to podobno nie żart – selekcjoner miał mieć pretensje o… muzykę. Tak. Sylwia Grzeszczak. „Małe rzeczy”. Podobno Lewandowski puścił ją w autokarze, a Probierz uznał to za przytyk. Jeżeli w kadrze narodowej konflikty rosną na gruncie popu z radia Zet, to my naprawdę nie mamy problemu z piłką. My mamy problem z psychiką.
Ale najgorsze w tym wszystkim nie jest to, że mamy konflikt. Konflikty były, są i będą – wszędzie tam, gdzie ego spotyka ego. Najgorsze jest to, że nikt nie ma jaj, żeby to rozwiązać po męsku. Po sportowemu. Po ludzku. Rozmową. A nie sygnałem „rozłączył się”. Kadra narodowa to nie grupa znajomych z Messengerze, gdzie możesz zniknąć z czatu i mieć problem z głowy. To odpowiedzialność. Za ludzi, emocje, za kraj.
Lewandowski może nie jest bez winy. Może rzeczywiście wchodził na boisko zbyt rzadko, a zbyt często do strefy komfortu. Może nie prowadził drużyny tak, jak prowadziłby to kiedyś Błaszczykowski, a może nawet sam Wałdoch. Ale nikt – absolutnie nikt – nie zasługuje na to, by kończyć swoją reprezentacyjną opowieść w tak żenujący sposób. Nie po tylu latach. Nie z takim dorobkiem. Nie z takim nazwiskiem, które przez dekadę przykrywało wszystkie inne.
Jesteśmy dziś świadkami czegoś gorszego niż klęska. Jesteśmy świadkami degeneracji. Kadra narodowa staje się miejscem osobistych urazów, obrażania się za piosenki i rozmów przez telefon. Polska piłka to dziś nie drużyna – to reality show. I to takie z kategorii „nikt nie wie, czemu to jeszcze leci”.
Piłkarz większy od drużyny? Czasem tak. Ale problem zaczyna się wtedy, gdy drużyna nie ma nikogo, kto byłby większy niż foch selekcjonera.
A my, kibice, siedzimy z boku. Bezradni. Bezwładni. I znowu – jak co dwa, cztery, osiem lat – patrzymy, jak wszystko się wali. I pytamy samych siebie: „Czy to się jeszcze da uratować?”
A odpowiedź nie pada.
Bo w tym teatrze nikt już nie słucha.
Hajpowisko to cotygodniowy cykl felietonów ukazujący świat w krzywym zwierciadle. Piszemy o wszystkim i o niczym, bez tabu.
Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!
Opublikuj komentarz