Trzy punkty zostają w Kielcach. Korona wygrywa z GKS-em Katowice
Poniedziałkowy wieczór to dla wielu czas spędzany w domowym zaciszu, na oglądaniu seriali czy filmów. Tymczasem przy ul. Ściegiennego 8 piłkarze Korony Kielce podejmowali przed własną publicznością GKS Katowice, który po porażce z Legią chciał zaprezentować się z lepszej strony. Smaczku rywalizacji dodawał fakt, że był to pierwszy mecz obu drużyn na poziomie Ekstraklasy w stolicy województwa świętokrzyskiego. Mecz zakończył się remisem zwycięstwem Korony 2:1.
Boiskowe przebłyski okraszone strzałami w trybuny
Jak rozpoczęło się to spotkanie? Od fauli tuż przed polem karnym Korony Kielce. Jednak wykończenie tego stałego fragmentu gry pozostawiało wiele do życzenia. Przyjezdni ruszyli na Mamlę z impetem, ale defensywa Korony spisywała się całkiem solidnie. W 5. minucie rajd Dawida Błanika przez moment przypominał kibicom samego Leo Messiego. Błanik zagrał do Shikavki, lecz jego uderzenie zostało zablokowane przez obrońcę GKS-u. Napór gospodarzy trwał jeszcze przez około dwie minuty, ale… czy coś z tego wyniknęło? Uwaga… nie. Dlaczego? Być może dlatego, że GieKSa broniła się całą drużyną we własnym polu karnym, a jedyne, co udało się osiągnąć, to celne strzały w trybuny.
W kolejnych minutach Korona przeważała, choć jej zawodnicy często zagrywali piłki zbyt mocno lub zbyt wysoko. Gdy pojawiała się okazja do kontrataku, największym przeciwnikiem podopiecznych Jacka Zielińskiego były… ich własne nogi, o które potykali się, próbując opanować futbolówkę. Żółto-Czerwoni wychodzili co prawda wysokim pressingiem na rywala, ale – niestety – tylko tyle można o tym napisać. Nic z tych prób nie wynikało.
Dla przeciętnego kibica Ekstraklasy był to mecz jak każdy inny – ot, kolejny dzień w biurze. Spotkanie typowe dla naszej rodzimej ligi, z okazjonalnymi „popisami” zawodników jednej i drugiej strony. Niektórzy powiedzą: mecz bez fajerwerków – i właśnie taki on był. Częściej słychać było gwizdek sędziego przerywający grę z powodu fauli, niż jakąkolwiek składną akcję ze strony Scyzorów czy GKS-u.
Na szczęście ktoś kiedyś wymyślił, że połowa meczu trwa tylko 45 minut – bo inaczej „widowisko” na Exbud Arenie nadawałoby się raczej jako narzędzie tortur w polskim systemie resocjalizacji.
W doliczonym czasie gry pierwszej połowy niespodziewanie błysnął snajper z Białorusi. Odwrócił się w stronę bramki i oddał strzał – piłka leciała w żółwim tempie, a mimo to wpadła do siatki obok bezradnego Dawida Kudły. Chwilę później swoim firmowym rajdem popisał się Mariusz Fornalczyk, ale tym razem futbolówka przeleciała obok bramki.
Bezjajeczna druga połowa
Po zmianie stron – podobnie jak w pierwszej połowie – lepiej rozpoczęli przyjezdni, którzy od samego początku drugiej części spotkania dążyli do wyrównania. Jednak w 50. minucie Konstantinos Soteriou padł na murawę jak rażony piorunem po starciu z Filipem Szymczakiem. Cypryjski defensor przez dłuższy czas nie był w stanie podnieść się o własnych siłach i zszedł do szatni z wyraźnie opuchniętym nosem. W jego miejsce pojawił się Bartłomiej Smolarczyk – zawodnik, o którym kibice mogli już na chwilę zapomnieć.
Mecz ponownie przybrał formę tego „nudnego” – bez konkretów, bez celnych strzałów, a momentami nawet bez dokładnych podań. Kibice obserwowali głównie kolejne przewinienia z obu stron; jedyne, co wychodziło zawodnikom, to skuteczne przeszkadzanie przeciwnikowi.
Trudno pisze się o porażkach, ale jeszcze trudniej – o meczach, w których praktycznie nic się nie dzieje. Zarówno dosłownie, jak i w przenośni. W tym miejscu warto zauważyć, że nawet meczowy sprawozdawca częściej spoglądał na ekrany kolegów z redakcji niż na boisko.
W 70. minucie Mariusz Fornalczyk na moment rozbudził trybuny, gdy przeleciał z piłką niemal wzdłuż całego pola karnego. Niestety, efekty jego wykończenia lepiej pozostawić bez komentarza – dla dobra ludzkości. Ostatnie minuty to już tradycyjna „gra na chaos” – desperacka próba zdziałania czegokolwiek w meczu, który do zapomnienia nadawał się jeszcze przed końcowym gwizdkiem.
A jednak — w 83. minucie GKS doprowadził do wyrównania po kapitalnej bramce głową autorstwa Oskara Repki, który wykorzystał jeszcze lepsze dośrodkowanie od swojego kolegi z drużyny. Chwilę później Dawid Błanik obudził w sobie snajperski instynkt, ale uderzył prosto w bramkarza.
Końcówka spotkania w pewnym stopniu zrekompensowała kibicom to, co oglądali przez większość meczu. W doliczonym czasie gry czerwony kartonik zobaczył strzelec gola dla Katowic, który ponownie znalazł się w centrum uwagi — tym razem jednak z tej mniej chwalebnej strony. W samej końcówce bramkę na wagę trzech punktów trafił Dawid Błanik, który zmieścił piłkę w bramce po strzale głową.
Korona Kielce – GKS Katowice 2:1 (1:0)
Bramki: 1:0 Evgeniy Shikavka 45+1, 1:1 Oskar Repka 83, 2:1 Dawid Błanik 90+4.
Korona: Mamla – Trojak, Soteriou (52. Smolarczyk), Resta – Długosz, Remacle (80. Strzeboński), Nono (89. Kamiński), Matuszewski – Błanik, Shikavka (80. Bąk), Fornalczyk (80. Zwoźny).
GKS: Kudła – Czerwiński, Jędrych, Kuusk – Gruszkowski (81. Baranowicz), Repka, Błąd (73. Drachal), Kowalczyk – Nowak (81. Mak), Galan (73. Marzec), Szymczak.
Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!
Opublikuj komentarz