KACOWISKO | Hajpowisko #8

Oh my God – pomyślałem, siadając do tego tekstu. I nie był to wyraz zachwytu.

Powód pierwszy? Mój stan.
Powrót z kawalerskiego w czeskiej Pradze – klasyka, której się nie zapomina. Miał być toast za nowy etap życia przyjaciela, a wyszła walka o przetrwanie, jakbyśmy trafili do finału jakiegoś reality show. Wieczór należał do niezapomnianych. Ranek – do niechcianych.
Gdy pierwszy z naszej paczki żegna kawalerski stan, nie można odpuścić. Ale też nie sposób nie żałować następnego dnia. Trochę łez, sporo śmiechu, morze alkoholu – a to wszystko przy akompaniamencie „Jolki” Budki Suflera.
W pewnym momencie wylądowaliśmy na karaoke. Darliśmy mordy w niebogłosy, bo śpiewem nie można było tego nazwać. Jakbyśmy ostatni raz mogli być beztroscy.
Nie ma się czym chwalić, ale też nie wypada się wstydzić – kawalerski to rzecz święta. To była ta rzadko spotykana męska przyjaźń, której nie trzeba celebrować zdjęciami.
To jeden z tych momentów, kiedy przypominasz sobie, po co w ogóle istnieją przyjaciele. I czemu, mimo całego tego bałaganu w głowie – wcale nie żałujesz, że tam byłeś.

Powód drugi? Jeszcze większy kac – polityczny.
Ta kampania? Cyrk. Te debaty? Kabaret. A wszystko to obnażyło jedno: słabość państwa polskiego. Wiem, banał. Ale dopiero teraz wybrzmiał mi z całą mocą. Nigdy wcześniej tego nie napisałem, ale tak – państwo z dykty. Z kartonu. Z odzysku. Z literek wyciętych z pasków „Wiadomości”.
Chciałbym żyć w kraju, gdzie wybory elektryzują. Gdzie kandydaci mają coś do powiedzenia, a nie tylko dobrze wyglądają na planszy. Gdzie spór polityczny to nie konkurs w przerywaniu, tylko starcie pomysłów.
Ale nie oszukujmy się – krainy kryształowych ludzi nie ma. A u nas to już nawet szkło się rozwarstwia.

To, co działo się przez ostatnie tygodnie, momentami wołało o pomstę do nieba. A najgorsze było to, że już nikt się temu nie dziwił. Kiedyś człowiek był oburzony. Dziś tylko wzrusza ramionami i sprawdza, kto znowu zrobił z siebie pajaca na TikToku.

I wiecie co? Ten tekst powinien dziś nazywać się nie „Hajpowisko”, a „Kacowisko”.
Bo nawet w moim stanie – lekko odwodnionym, lekko roztrzęsionym – nadal widzę wyraźniej niż połowa ludzi, którzy chcą dziś kierować tym krajem.

Przenieśmy się o dzień dalej.
Już jest lepiej. Tabletki zadziałały, żołądek coś przyjął, a głowa wraca na miejsce. Mamy wyniki wyborów. Mamy potencjalnego prezydenta. Mamy zaskoczenia, niespodzianki, kilku polityków, którzy nadal nie ogarniają, że to nie sen – naprawdę dostali mniej niż mem z ich udziałem.

Czy mam to wszystko komentować? Bardzo niechętnie. Wolałbym, trywialnie mówiąc, skleić twarz.
Ale cóż – jak się żyje w kraju memów, trzeba przynajmniej umieć się z nich śmiać.

I może to jest właśnie największy sukces tej kampanii. Nie programy. Nie pomysły.
Tylko to, że po wszystkim człowiek przynajmniej wie jedno: już nic go nie zaskoczy.

Prawie nic.

Bo wiecie, kac kawalerski i kac wyborczy mają ze sobą wiele wspólnego.
W obu przypadkach wszystko wydaje się fajne do momentu, aż nadejdzie poranek.
Obie sytuacje kończą się bólem głowy, suchym gardłem i pytaniem: „Czy warto było szaleć tak?”.
Różnica jest tylko taka, że po kawalerskim można się zdrzemnąć, a po wyborach – trzeba żyć dalej.
Z wynikami. I czasem z wyrzutami sumienia.

To co – na zdrowie?

Hajpowisko to cotygodniowy cykl felietonów ukazujący świat w krzywym zwierciadle. Piszemy o wszystkim i o niczym, bez tabu.

Uważasz materiał za interesujący? Podziel się!

Opublikuj komentarz